środa, 18 kwietnia 2018

Rozdział 83.

[Alex]
Patrzę ze złością na swojego przyszłego męża, a on ma czelność się śmiać. W jego oczach wybuchają iskierki rozbawienia, gdy posyłam mu kolejne mordercze spojrzenie.
-To nic nie da, złośnico - chichocze.
-Chcę założyć obcasy - jęczę.
-Jeszcze nie raz je założysz. Dziś jest ślisko, a ja nie chcę ryzykować waszego zdrowia.
-Będę bardzo uważała - obiecuję. -To ważny dzień, chcę wyglądać ładnie.
-Kochanie, będziesz wyglądała równie ładnie w płaskich butach - całuje mnie w czoło.
-Jesteś okropny - burczę.
-Ale mnie kochasz - uśmiecha się radośnie. -Usiądź tyłem, to wysuszę ci włosy.
Prycham głośno, zakładam ręce na piersi i obracam się tyłem do niego, żeby pokazać mu jak bardzo niezadowolona jestem z tego, jak uciął temat. Mario staje za mną, opiera kolano o łóżko i zabiera się za rozczesywanie moich mokrych włosów. 
-Po wizycie odwiozę cię do domu i pojadę na trening, a wracając do domu odbiorę Maję.
-Ze szpitala mogę wrócić taksówką - proponuję, chociaż wiem jaka będzie odpowiedź. 
-Nie kombinuj - szepcze mi do ucha. -Przywiozę cię tutaj i przypilnuję, żebyś się położyła. Odpoczniesz trochę.
-Już wystarczająco ostatnio odpoczęłam. Mam nadzieję, że dostanę dzisiaj oficjalną zgodę na normalne funkcjonowanie.
-Doskonale wiesz, że na początku nie będziesz mogła się za bardzo forsować - wzdycha. 
-Ale przynajmniej nie będę musiała leżeć dwadzieścia cztery godziny na dobę - odbijam piłeczkę. 
-Masz rację - potwierdza.
-Może wyskoczymy na obiad do knajpy? - zerkam na niego przez ramię. -Jak będziemy już we trójkę.
-Naprawdę jesteś spragniona wychodzenia z domu, co? 
-Tak! Minęło już sześć tygodni, a ja krążę między domem, a szpitalem - krzywię się. -W dodatku jedyne co mogę robić to leżenie lub ewentualnie siedzenie. 
-Wiem - całuje mnie w głowę.
-Niedługo zanikną mi wszystkie mięśnie - skarżę się.
 -Tak źle nie będzie - mówi rozbawiony, muskając ustami moją szyję. -Jestem pewny, że będzie tylko lepiej. 
Kiwam głową, chcąc pokazać, że się z nim zgadzam. Milknę całkowicie, bo piłkarz włącza wreszcie suszarkę i nie ma sensu jej przekrzykiwać. Odprężam się, przymykając oczy. 
-Będę musiała się wybrać do fryzjera - mówię, gdy szatyn wyłącza na chwilę sprzęt. -Moje włosy wyglądają fatalnie.
-Nie prawda - zaprzecza szybko.
-Prawda - uśmiecham się - odrost jest za duży, a końcówki zbyt rozdwojone.
-Tylko ty to widzisz, skarbie.
-Albo tylko ty tego nie widzisz - chichoczę pod nosem. 
Kilkanaście minut później moje włosy są już gotowe, więc Mario odnosi suszarkę do łazienki. 
-Zabierzesz mnie ze sobą do kuchni, żebym mogła tam zjeść śniadanie? - pytam, patrząc na niego błagalnie. 
-Pewnie - bez problemu bierze mnie na ręce. -Co chcesz zjeść?
-Wszystko mi jedno - opieram głowę o jego ramię. -A ty na co masz ochotę?
-Nie mam wielkich wymagać. Zrobię jakiegoś omleta albo jajecznicę. 
-Okej - uśmiecham się, chowając twarz w zagłębieniu między jego szyją, a ramieniem. -Ładnie pachniesz.
Uśmiecha się czule, znajduje ustami moje usta i całuje mnie słodko, aby podziękować mi za komplement. 
Sądza mnie w kuchni na blacie, a sam zabiera się za robienie najważniejszego posiłku.
-Moglibyśmy wyskoczyć do domku nad jeziorem - mruczę, bawiąc się paskiem od szlafroka. -Chociaż na weekend.
-Nie za bardzo będę się mógł wyrwać - przeczesuje palcami włosy. -A w weekend twój brat bierze ślub.
-Wiem - kiwam entuzjastycznie głową. -Myślałam o późniejszych terminach.
-Skarbie, na razie będziemy musieli odłożyć to w czasie - posyła mi skruszone spojrzenie.
-A jakbym pojechała tylko z Mają? - pytam, przyglądając mu się uważnie. -Zawiózłbyś nas i odebrał.
-Doskonale wiesz, że nie ma takiej opcji.  Nie możesz się, aż tak przemęczać. 
-Kończę pierwszy trymestr i już powinno być w porządku.
-Jasne, ale nie od razu. Maja jest ruchliwa i nie da ci odpocząć. Nie chcę zostawiać was tam samych.
-Okej - wywracam oczami.
-Proszę - podaje mi kubek gorącej herbaty. -Uśmiechnij się. 
-Jak będę miała ochotę, to się uśmiechnę - patrzę na niego groźnie. 
-Nie wiem jakim cudem znoszę wszystkie twoje fochy - żartuje, śmiejąc się głośno.
-Kochasz mnie, ot co - puszczam mu oczko. 
-Kocham cię - kiwa głową, potwierdzając swoje słowa. 
Śniadanie jemy w milczeniu, skupieni na swoich przemyśleniach. Pierwsza kończę posiłek, więc siedzę cicho, wpatrując się w piłkarza. Bawię się włosami, przeczesując je palcami i burczę co chwilę, gdy się plączą. 
-Chcesz, żebym je związał? - pyta w końcu Mario.
-Mamy jeszcze czas na takie atrakcje? 
-Całe mnóstwo - zerka na zegarek.
-Ale muszę się jeszcze ubrać i umalować - wzdycham.
-Zdążymy - zapewnia mnie spokojnie. -To jak?
-Chcę warkoczyki - mówię słodko - będą mi pasowały do płaskich butów. 
Śmieje się cicho.
-Dobrze, bokserskie?
-Yhmm - przygryzam wargę, aby się nie roześmiać.
-Wymagająca z ciebie bestia - stwierdza, odkładając naczynia do zlewu.
Zanosi mnie do sypialni, sadza na krześle przy toaletce i staje za mną, żeby ogarnąć moje włosy. Widę w lusterku w jakim skupieniem je rozczesuje i dzieli na dwie części - równo z przedziałkiem.
-Kiedyś wszystkie koleżanki będą zazdrościły Mai takiego taty - mówię cicho. 
-Dlaczego? - pyta zaciekawiony.
-Jesteś kochany i opiekuńczy, a przede wszystkim jesteś super fryzjerem - łapię jego spojrzenie w lustrze i uśmiecham się szeroko.
-Myślałem, że to przez piłkę - wzdycha teatralnie. -I po co mi ta cała sława, skoro nie ma z niej pożytku?
-Totalnie bezużyteczna - rozbawiona przyznaję mu rację.
-Czyli jeśli nie pójdzie mi bycie piłkarzem, to spokojnie mogę  otwierać zakład, tak?
-Zdecydowanie - chichoczę - będę twoją wierną klientką. 
-Skoro tak, to może kupimy dziś farbę i nożyczki, żebym mógł zająć się twoimi włowami, na które tak narzekasz - spogląda na mnie poważnie.
-Nie! - piszczę, śmiejąc się jednocześnie. 
-Miałaś być moją wierną klientką - przypomina mi.
-I będę, ale... - przerywam, szukając sensownej wymówki - w ciąży nie powinno farbować się włosów! 

-W takim razie tylko je trochę zetniemy - ciągnie za moje gotowe warkocze, a ja mimowolnie odchylam głowę do tyłu.
-Nie zrobisz mi tego - mrużę groźnie oczy.
-Zobaczymy - pochyla się i całuje mnie przelotnie.
-Dziękuję za piękną fryzurę. 
-Cała przyjemność po mojej stronie - gładzi mnie po policzku. -Przynieść ci jakieś ubrania z garderoby?
-Nie, zaraz sama coś znajdę - wzdycham - ale szczerze to nie mam pomysłu w co się ubrać. Zacznę od makijażu 
-Pamiętasz jeszcze jak to się robi? - pyta zgryźliwie. 
-Bardzo śmieszne - prycham. -To jest jak jazda na rowerze, tego się nie zapomina.
-Pięć minut później - robi teatralną przerwę w wypowiedzi, po czym kontynuuje, usiłując naśladować mój głos -Maario, włożyłam sobie szczoteczkę do oka! Maaario dałam za dużo bronzera! Maaario, wyglądam jak pomarańcza! 
-Jesteś beznadziejny -  śmieję się głośno - przestań! 
-Musiałem - puszcza mi oczko.
-Idź ty się lepiej ubierz - wskazuję palcem na garderobę. 
Gdy piłkarz znika w drugim pomieszczeniu, to sięgam po swoje kosmetyki. Nie chcę zbyt mocno się malować, a raczej uzyskać natural look. Nakładam odrobinę podkładu, tuszuję rzęsy i maluję usta ochronną pomadką. Nie wyglądam najgorzej. 
-Mogę ubrać się cały na czarno?
-Pewnie! Łatwiej będzie mi się do ciebie dopasować - mówię żartobliwie. 
Pierwszy raz od dawna zakładam kolczyki, cienką bransoletkę i obowiązkowo mój zaręczynowy pierścionek. Do szczęścia brakuje mi już tylko wygodnego outfitu. 
-Wyglądasz pięknie - piłkarz całuje mnie w czoło, gdy mijamy się w wejściu do garderoby.
-A nawet jeszcze się nie ubrałam - chichoczę. 
-Uwielbiam, gdy masz dobry humor - patrzy na mnie z miłością.
 -Uwielbiam mieć dobry humor!Przeglądam ubrania na półkach i wieszakach, ale nie za bardzo mam inspirację. W końcu sięgam po najbezpieczniejszą możliwość - czarne jeansy z dziurami, bluzę oversize akurat Purpose World Tour, vansy i szary płaszczyk. Do tego biorę jedną z wielu małych, czarnych torebek i ciemne okulary. 
-My mama don't like you and she likes everyone - nucę piosenkę JB, zakładając jego bluzę. 
-Czy moja kobieta jest już gotowa?
-Oczywiście. 
-To chodź, powinniśmy wychodzić - popędza mnie.
-Pamiętaj, że muszę chodzić powoli, a najlepiej żebym w ogóle nie chodziła - przypominam mu słodko.
-Ależ z ciebie agentka - kręci rozbawiony głową, po czym niespodziewanie bierze mnie na ręce. -Na szczęście mam na ciebie swoje sposoby.
-Wielu tak mówiło - szepczę mu do ucha, przygryzając lekko jego płatek.
-Chyba w twoich snach, skarbie.
*****
-Będę szczera - zaczyna doktor Angerer - to dopiero część sukcesu. Udało ci się przetrwać pierwszy trymestr i utrzymać ciążę, ale wciąż znajdujesz się w grupie podwyższonego ryzyka, Alex. Twoje wyniki bardzo się poprawiły, wyglądasz lepiej i jestem pełna nadziei, że wszystko będzie dobrze. Musisz jednak bardzo na siebie uważać. Dużo odpoczywać, leżeć, możesz też spacerować. Unikaj stresu, zbyt dużego wysiłku fizycznego. Musimy walczyć do końca, ale z każdym dniem ta walka jest coraz pewniejsza, żeby zakończyć się zwycięstwem. Nie rezygnujemy z leków, ani częstych wizyt kontrolnych, ale możemy na razie odpuścić kroplówki. Jeśli cokolwiek by się działo, to wtedy będziemy działać. 
*****
-A co to za zwierzątko? - wskazuję na rudego kota w książeczce dla dzieci.
-Miau! - krzyczy podekscytowana. 
-Tak robi to zwierzątko - przyznaję jej rację - ale jak ono się nazywa, skarbie?
Podnosi na mnie wzrok, patrząc z wielkim zaciekawieniem i niezrozumieniem. Całuję ją w czoło, uśmiechając się pod nosem. 
-To jest kotek - mówię powoli - kotki robią miau.
-Kotek - posyła mi swój radosny, dziecięcy uśmiech.
-A to zwierzątko jak się nazywa?
-Piesek - przybliża głowę do książki i wyciąga język.
-Nie wolno lizać książek - śmieję się, pociągając ją do góry. -Jak robi piesek?
-Hau hau! - wydaje z siebie dźwięki, przypominające szczekanie. 
-Pięknie - chichoczę. -A wiesz, jak robi krówka?
-Nie - marszczy brwi, obracając głowę na bok.
-Krówka robi muuu - tłumaczę. 
-Muuu - naśladuje mnie. 
-Co to za krówki? - Mario wchodzi do sypialni, uśmiechając się szeroko. 
-Cześć - mówię bezgłośnie. 
-Tata! - mała blondyneczka podrywa się na nogi i zaczyna skakać po łóżku.
-Stęskniłaś się, skarbie? - bierze ją na ręce, przytulając mocno. 
-Jak trening? - pytam, odkładając książeczkę na bok. 
-W porządku - wzrusza ramionami - lecimy na obiad?
-Do restauracji? - uśmiecham się słodko.
-Nie, do kuchni - przewraca oczami.
-Nawet tak nie żartuj - robię nadąsaną minę. 
-Podnoś swój słodki tyłeczek, blondyno i wychodzimy - stawia naszą córkę na podłodze. -Zniosę cię jeszcze ze schodów. Może nawet ostatni raz.
-Jakoś ci nie wierzę - pokazuję mu język. 
Niecałą godzinę później docieramy do jednej z dortmundzkich restauracji. Uwielbiam ją za roślinny klimat, pyszne jedzenie i atmosferę. Gdybym mogła to wpadałabym do niej co najmniej raz w tygodniu. 
-Dzień dobry - uśmiecha się do nas menadżerka sali, gdy tylko wchodzimy do środka. 
-Dzień dobry - odpowiadamy równocześnie. 
-Poprosimy o stolik dla dwóch osób, najlepiej na uboczu i krzesełko dla tej małej księżniczki - mówi uprzejmie szatyn.
-Oczywiście, zapraszam za mną - uśmiech nie schodzi z jej twarzy nawet na moment, jednak nie ma w nim ani krzty szczerości.
Zostaliśmy usadzeni z tyłu sali, gdzie mieliśmy ciszę i spokój, a dodatkowo byliśmy nieco odseparowani od ciekawskich spojrzeń. Kelner podał nam menu, po czym oddalił się kawałek, aby dać nam czas na zastanowienie.  
-Czy zdecydowali się już może państwo? 
-Myślę, że tak - kiwam głową. -Poproszę serowe kluski ze szpinakiem, a dla Mai naleśnika z serem i owocami z menu dla dzieci.
-Oczywiście. A dla pana? 
-Dla mnie królik w sosie śmietanowym z musztardą i rozmarynem. 
-Świetny wybór - posyła nam szeroki uśmiech.  -Coś do picia? Mogę zaproponować wino, które...
-Bez wina - przerywa mu piłkarz. -Poprosimy dwie zielone herbaty i wodę niegazowaną.
-W porządku, zaraz wszystko podam - kiwa głową. 
Gdy zostajemy sami Mario pochyla się nad stolikiem i łapie mnie za dłoń. Nasza córka bawiła się jedną z zabawek, które wraz z krzesełkiem dziecięcym, przyniósł dla niej kelner. 
-Chcemy wyjawić światu nasz mały sekret? - pyta cicho szatyn. 
-Światu? - krzywię się. 
-Nie całemu - przewraca oczami - chodziło mi raczej o naszych najbliższych. Marco już wie, planujesz porozmawiać też z Leną. Może powiemy moim rodzicom i chłopakom?
-Tak, tak. Jasne. Musimy im powiedzieć. Przepraszam, że o tym nie pomyślałam - wzdycham. 
-Skarbie, wcześniej żadne z nas o tym nie pomyślało. Teraz jak powoli wychodzimy na prostą chyba powinniśmy powiedzieć tym, którzy nas kochają i którym na nas zależy. 
-Masz rację - splatam nasze palce razem. -Ale nie chcę, żeby ktoś z zewnątrz wiedział. Chciałabym ukrywać tę ciążę tak długo, jak będzie to możliwe.
-Ja też nie chcę na nas ściągać zbyt dużej uwagi. Musisz na siebie uważać, mieć spokój. A ciąża to ma być twój czas.
-Nasz czas - posyłam mu słodki uśmiech. 
-Nasz - potwierdza. 
Kelner przynosi nam nasze napoje i obiecuje, że za chwilę pojawią się również dania. 
-Jak się czujesz?
-W porządku, nic mi nie jest - wzruszam ramionami. 
-Żadnych skurczów, zawrotów głowy? Nie jesteś osłabiona?
-Nie, kochanie - uśmiecham się szeroko. -Jakby coś się działo, to bym ci powiedziała. 
-Wolałem się upewnić - całuje moją dłoń. 
-Mama - dociera do nas głos Mai, więc oboje patrzymy na nią. -Pić. 
-Dobrze, woda dla mojej księżniczki - stawiam przed nią szklankę i pomagam wziąć różową słomkę do buzi - tylko powoli. 
-W piątek chcesz porozmawiać z doktor Angerer o weselu Marco?
-Tak, jak zrobi mi jeszcze kilka badań. Ale wiesz jednak mój brat się żeni i nie chcę tego przegapić. 
-Pojawimy się na ślubie, a jakbyś nie najlepiej się czuła to zjemy tylko obiad na sali weselnej i wrócimy do domu. Marco to zrozumie, wiesz że bardzo się o ciebie martwi. 
-Pytanie, czy Lena to zrozumie - wzdycham ciężko. 
-Ona z całą pewnością to zrozumie, tylko musicie sobie porozmawiać.
-To nie jest takie proste.
-To bardzo proste, skarbie.
 -Pański obiad - przerwa nam kelner. -Naleśnik dla małej królewny, serowe kluski dla pani i królik dla pana - stawia przed nami talerze. Życzę smacznego.
-Dziękujemy bardzo - odpowiada za nas piłkarz. 
-Ale pysznie to wszystko wygląda - zachwycam się - a jeszcze lepiej pachnie. 
-Królik wygląda obłędnie, ale zanim zacznę to pokroję młodej naleśnika - sięga po talerz Mai. 
-Daj - krzyczy dziewczynka, wyciągając ręce przed siebie. 
-Zaraz tata ci odda obiadek, tylko najpierw pokroi, żebyś mogła sama zjeść - tłumaczę jej cicho. 
Robi naburmuszoną minę, ale nic już nie mówi. Śmieję się pod nosem z jej zachowania. 
-Mam nadzieję, że to nie początek buntu - żartuje Mario. 
-Żebyś się nie zdziwił - puszczam mu oczko. 
Zjedliśmy w spokoju obiad, od czasu do czasu na zmianę pomagając naszej córce. Na koniec zamówiliśmy jeszcze tiramisu z malinami, po czym całą trójką wróciliśmy do domu. W wyśmienitych humorach. Nareszcie w naszym życiu zza ciemnych chmur zaczęło wyłaniać się słońce.